Scan barcode
A review by dreamedchainsaw
Zimowe zaręczyny by Christelle Dabos
2.0
cóż, działo się tu wiele i nie mam na myśli niczego pozytywnego. albo prawie niczego.
z plusów “zimowych zaręczyn” muszę wyróżnić absolutnie przepiękną okładkę i może też trochę świat przedstawiony, ale na tym długaśną listę zalet kończymy.
wobec tego zręcznie przejdźmy do tych aspektów, które zniechęcają czytelnika ku sięgnięciu po kolejne tomisko. a zaznaczę, iż wiele jest tu do odpakowania. aby było przejrzyściej wypunktuję je kolejno:
1. niedaleko wstępu dowiadujemy się, że nad światem przedstawionym panuje matriarchat. i tu pomyślicie sobie, że świetnie. no i dobrze, bowiem i ja tak pomyślałam. a potem na złotej tacy zostaje nam podane oświadczenie, iż nasza główna bohaterka ma mieć narzeczonego, a że dwóch już odrzuciła to trzeciego nie może i jakimś cudem sprowadzamy rolę kobiety do wielkiego zamążpójścia wbrew jej woli. jako przystawkę otrzymujemy wykład o tym, czego kobiecie nie przystoi, a czego wręcz się od niej wymaga: nie odzywaj się nieproszona, nie podnoś wzroku, działaj pod dyktando swego narzeczonego/przyszłego męża, własne zdanie jest ci zbędne. i takie podejście wykazuje ogrom pań w owej książce, więc ja się pytam gdzie ten matriarchat.
2. a gdy akurat nie mamy doczynienia z kobietą średniowieczną, okazuje się, ku naszej wielkiej niedoli, iż niemal co do jednej, panie to podłe żmije, znęcające się psychicznie i fizycznie nad główną bohaterką, ubliżające na każdym kroku, wyśmiewające do bólu brzucha. o powód owych kpin spytacie, a ja wam chętnie odpowiem. otóż jedynym powodem zdziałanego piekła jest fakt, że nasza ofelia narzeczona została wielkiemu panu.
3. a jak już przy wielkim panu jesteśmy. poznajcie thorna — narzeczonego ofelii, bękarta, zimnego drania; mężczyznę, który (jak sam tłumaczy) nie jest wybitnie uzdolniony, gdy przychodzi mu do prowadzenia rozmów, ale żeby być przy tym bucem to trzeba nie lada wysiłku. manipulant, swoją postacią nie wnosi nic do ciągu zdarzeń. odnoszę wrażenie, że pojawił się w tej książce, bo zarys fabuły tego wymagał, ale to by było na tyle.
4. dwie rozmowy, które są prowadzone między ofelią a thornem graniczą z absurdem:
THORN: chyba zaczynam się do ciebie przyzwyczajać
OFELIA (w myślach): on nie ma prawa się we mnie zakochiwać
OFELIA: rzecz w tym, że cię nie kocham, nie pokocham i nie chcę iść z tobą do łóżka
THORN (wielce oburzony, ciśnienie trzysta): jeszcze pożałujesz, że masz mnie za męża
THE FUCK DABOS??
5. archibald. fakt, że taka postać w ogóle pojawiła się w książce zakrawa o wielką przesadę. jak sam głosi, osobnik ten posiada niesamowity urok uwodzenia kobiet, mężczyzn zaś darzy zawiścią. no i otwarcie przyznał się, że chętnie zgwałciłby główną bohaterkę. what the fuck, dabos.
istna katastrofa. byłam w stanie polubić jedynie dwóch bohaterów i to na dodatek takich, którym bliżej do najdalszego planu na krajobrazie. niby była tu jakaś intryga, która dodawała osobowości całości, ale na dłuższą metę nic z tego nie wyszło.
z plusów “zimowych zaręczyn” muszę wyróżnić absolutnie przepiękną okładkę i może też trochę świat przedstawiony, ale na tym długaśną listę zalet kończymy.
wobec tego zręcznie przejdźmy do tych aspektów, które zniechęcają czytelnika ku sięgnięciu po kolejne tomisko. a zaznaczę, iż wiele jest tu do odpakowania. aby było przejrzyściej wypunktuję je kolejno:
1. niedaleko wstępu dowiadujemy się, że nad światem przedstawionym panuje matriarchat. i tu pomyślicie sobie, że świetnie. no i dobrze, bowiem i ja tak pomyślałam. a potem na złotej tacy zostaje nam podane oświadczenie, iż nasza główna bohaterka ma mieć narzeczonego, a że dwóch już odrzuciła to trzeciego nie może i jakimś cudem sprowadzamy rolę kobiety do wielkiego zamążpójścia wbrew jej woli. jako przystawkę otrzymujemy wykład o tym, czego kobiecie nie przystoi, a czego wręcz się od niej wymaga: nie odzywaj się nieproszona, nie podnoś wzroku, działaj pod dyktando swego narzeczonego/przyszłego męża, własne zdanie jest ci zbędne. i takie podejście wykazuje ogrom pań w owej książce, więc ja się pytam gdzie ten matriarchat.
2. a gdy akurat nie mamy doczynienia z kobietą średniowieczną, okazuje się, ku naszej wielkiej niedoli, iż niemal co do jednej, panie to podłe żmije, znęcające się psychicznie i fizycznie nad główną bohaterką, ubliżające na każdym kroku, wyśmiewające do bólu brzucha. o powód owych kpin spytacie, a ja wam chętnie odpowiem. otóż jedynym powodem zdziałanego piekła jest fakt, że nasza ofelia narzeczona została wielkiemu panu.
3. a jak już przy wielkim panu jesteśmy. poznajcie thorna — narzeczonego ofelii, bękarta, zimnego drania; mężczyznę, który (jak sam tłumaczy) nie jest wybitnie uzdolniony, gdy przychodzi mu do prowadzenia rozmów, ale żeby być przy tym bucem to trzeba nie lada wysiłku. manipulant, swoją postacią nie wnosi nic do ciągu zdarzeń. odnoszę wrażenie, że pojawił się w tej książce, bo zarys fabuły tego wymagał, ale to by było na tyle.
4. dwie rozmowy, które są prowadzone między ofelią a thornem graniczą z absurdem:
THORN: chyba zaczynam się do ciebie przyzwyczajać
OFELIA (w myślach): on nie ma prawa się we mnie zakochiwać
OFELIA: rzecz w tym, że cię nie kocham, nie pokocham i nie chcę iść z tobą do łóżka
THORN (wielce oburzony, ciśnienie trzysta): jeszcze pożałujesz, że masz mnie za męża
THE FUCK DABOS??
5. archibald. fakt, że taka postać w ogóle pojawiła się w książce zakrawa o wielką przesadę. jak sam głosi, osobnik ten posiada niesamowity urok uwodzenia kobiet, mężczyzn zaś darzy zawiścią. no i otwarcie przyznał się, że chętnie zgwałciłby główną bohaterkę. what the fuck, dabos.
istna katastrofa. byłam w stanie polubić jedynie dwóch bohaterów i to na dodatek takich, którym bliżej do najdalszego planu na krajobrazie. niby była tu jakaś intryga, która dodawała osobowości całości, ale na dłuższą metę nic z tego nie wyszło.